Problem jaki mam z Qui-Gon'em polega na tym, ze potężny jest on tylko na papierze. W filmie nie miał ani jednego "awesome moment", który mógłby go ugruntować w pamięci jako potężnego Jedi. Od uparł się, by wyszkolić Anakina i umarł z ręki Maula, którego zabił jego padawan. Pod koniec ep. III nagle okazało się, że odkrył patent na zespolenie z Mocą. Ja tu nie widzę mistycyzmu. Mistycyzm był w Nowej Nadziei, gdy po raz pierwszy usłyszeliśmy o Mocy i w Imperium Kontratakuje, w naukach Yody i w jaskini na bagnach.
Qui-Gon zginął, bo nie był mistrzem miecza. Moc pokierowała go na Tatooine ("nic nie dzieje się przez przypadek"), gdzie potrafił dostrzec w Anakinie Wybrańca. Wziął to za dobry omen i próbował przekonać Radę, aby podjęła się jego szkolenia, bo być może stracą szansę na spełnienie przepowiedni. Qui-Gon był wolnomyślicielem, ale Rada miała do niego tak wysoki szacunek, że nawet Yoda nie ważył się odesłać Bena z kwitkiem. Wg mnie to nie był szantaż, tylko "poinformowanie" Yody o tym, co nastąpi dalej. Przy okazji pokazuje, że młody Obi-wan też nie jest bez skazy i dlaczego, mimo bycia świetnym Jedi, nie udało mu się powstrzymać Anakina przed przejściem na Ciemną Stronę. Jeśli chodzi o "bycie potężnym tylko na papierze": byłoby tak rzeczywiście, gdyby nie to, że jednak w Wojnach Klonów widzimy to, o czym wspomina Yoda pod koniec Ep. III, że Qui-Gon jest pierwszym Jedi od co najmniej tysiąca lat, któremu udało się wrócić z Netherworldu (jak to po polsku jest? Niebyt Mocy?).
Patent już paręset lat temu zaczął trącić myszką.
A według mnie działa nadal. Nadanie figury mesjańskiej jest jak najbardziej uzasadnione.