Opowieść najlepiej byłoby zacząć od tego jak bardzo Wiedźmin wpłynął na mnie, ale wtedy wszystko byłoby zbyt długie i pewnie nikt tego by nie przeczytał, a jeśliby przeczytał to pomyślałby że coś ze mną nie tak :> , więc się streszczę co do wstępu, a potem wybiorę choć jedną z historii…
Pierwszy zbiór opowiadań przeczytałem jak miałem 12 lat i tak mnie zafascynował że przeczytałem wszystkie opowiadania i całą sagę w ciągu roku(tak wiem, może i to dość długo, ale miałem dość daleko do normalnej księgarni, brak Internetu, a z pieniędzmi w tym wieku też raczej było kiepsko), a potem jeszcze wiele razy całość od nowa i miliardy razy ulubione momenty… i za każdym razem kiedy docierałem do końca książki myślałem sobie że przecież to nie może być koniec, że ta historia nie powinna mieć nigdy końca, nigdy. Przecież pokonanie czasu przez Ciri dało jej wieczność.
Ale jednak nic nowego na temat wiedźmina już dowiedzieć się nie mogłem, a serial puszczany w telewizji był dla mnie tragedią…
I nagle doszły mnie słuchy, że to o czym tyle razy rozmyślałem, co próbowałem nawet wplatać we własne realne życie, w końcu stało się możliwe do osiągnięcia – można stać się Wiedźminem! Bo właśnie ktoś wpadł na ten genialny pomysł, by stworzyć grę o Geralcie! Pamiętam jak wszedłem do jednego z pokojów w zamku hrabiego Hochbergów, położonego w Puszczy Noteckiej(który jest internatem Technikum Leśnego w którym się kiedyś uczyłem, a które wybrałem pewnie dlatego bo przypominało mi w pewien sposób Kaer Morhen) – zobaczyłem na ścianie nad łóżkiem kumpla wielki plakat przedstawiający portret Geralta opierającego się jedną ręką o miecz a w drugiej trzymającego zakrwawiony hak do patroszenia zwierzyny. Pomyślałem sobie wtedy „K…rwa! Przecież dokładnie tak sobie go wyobrażałem!”
Sam nie miałem dość dobrego komputera, by Wiedźmin choćby spróbował być na nim odpalony. Ale akurat złożyło się o tyle dobrze, że miałem kumpla który też był fanem prozy Sapkowskiego, a do tego kupił sobie komputer akurat na początku tego roku szkolnego. Skończyło się tak, że złożyliśmy się na grę i graliśmy razem dwie osobne rozgrywki – kiedy on grał swoją, ja patrzyłem zafascynowany aż przychodził ten moment że zapisywał stan swojej rozgrywki i wtedy ja grałem, a kumpel patrzył albo spał, bo potrafiłem siedzieć w jego pokoju całą noc i wychodzić dopiero rano kiedy uświadamiałem sobie że trzeba będzie zaraz iść na lekcje albo jechać na praktyki gdzieś w głąb puszczy - szedłem na nie półprzytomny marząc o końcu kiedy będę mógł się zdrzemnąć - a potem znowu poczuć jak to jest być Wiedźminem!
To chyba był drugi dzień grania, może trzeci, nie pamiętam, piękna klimatyczna późnojesienna noc. Na zawsze za to zapamiętam to jak wielkie wrażenie zrobił na mnie klimat nocy we wiedźminie, tego jak idealnie były dopasowane odgłosy nocnych zwierząt z sączącą się w tle muzyką.
Tej nocy osłaniałem świeżo uratowaną od wieśniaków Abigail w drodze do domu… osłaniałem ją przed tymi złymi psami, które jednak wyły prawie jak wilki, a ja pamiętam jakie dreszcze na plecach miałem kiedy sam w lesie słyszałem wycie wilków o świcie – takie same miałem często słysząc wycie tych psów, tak dobrze zrobiony był Wiedźmin! Grałem najdłużej jak mogłem, a gdy już obroniłem Abigail przed Bestią i jej psami, potem kolejny raz wieśniakami, nadszedł czas wyruszyć we własną drogę do domu.
Pamiętałem że ostatni autobus do domu mam o 23.20,a musiałem wyjść godzinę wcześniej bo nawet skrótem przez największe chaszcze do najbliższej wsi z przystankiem PKS było około 5 km lasem… kiedy tylko wyszedłem przez bramę zamku i zaciągnąłem się wieczornym powietrzem poczułem się tak jak gdyby ktoś włączył w głębi mojej głowy tę samą muzykę która towarzyszyła Geraltowi w jego nocnych wędrówkach w grze. Normalnie nie mam żadnych oporów przed lasem w nocy – przyzwyczaiłem się. Tego wieczoru, po walce z tyloma demonicznymi psami… było jakby inaczej. Niby tylko gra, ale tyle razy słyszałem przez ostatnie ponad 48 godzin to wilcze zawodzenie, że teraz ciągle odbijało się echem w uszach mojej wyobraźni. Tak czy inaczej każda droga prowadziła przez las, więc wybrałem najkrótszą – śliską, wąską i zarośniętą ścieżkę przez otaczające zamek wzgórza. Noc na szczęście była księżycowa, blisko pełni, więc nie miałem problemu z widzeniem w ciemnościach. Szedłem szybko, długim krokiem. Na przemian zbiegałem lub ześlizgiwałem się butami po rozmokłej glinie, omijając głową zarastające na ścieżkę gałęzie drzew. I nagle znów to uczucie - dreszcz przechodzący od dołu kręgosłupa aż do głowy, stawiający wszystkie włosy na baczność. Ten sam dźwięk. Przeciągły, pełen grozy. Wycie. Wycie wilka.
...To tylko ten niewyżyty husky jednego z nauczycieli – tłumaczyłem sobie. Na pewno. Na bank. Nie sraj, stary...
Szedłem dalej, co jakiś czas słysząc szeleszczące liście pod kopytami spłoszonych przeze mnie saren. Za każdym razem kiedy któraś z nich zerwała się w pobliżu zamierałem na sekundę z jedną ręką na swoim myśliwskim nożu, by w sekundę później biec dalej. W końcu minąłem starą przepompownię. Jej ciemne zabite pojedynczymi deskami okna zawsze sprawiały wrażenie jakby ktoś z nich patrzył. Ale to był dobry znak. To znaczyło że już tylko za jakiś kilometr wyjdę z ciemnego lasu na oświetlone blaskiem księżyca łąki. Szedłem dalej zostawiając przepompownię za plecami…
Wrzask. Straszny, mrożący krew w żyłach wrzask… coś jak gdyby ghul, ale jeszcze bardziej zażarte, przechodzące w jednej chwili od basowego warczenia do świdrującego kwiku. Żarty się skończyły. To już nie była gra. W momencie kiedy z jednej strony ścieżki ściana lasu się przerzedziła, księżyc oświetlił mieniące się wodnymi refleksami babrzysko, a w nim dwa wielkie odyńce, które postanowiły dać sobie pokaz sił właśnie w momencie kiedy koło niego przechodziłem. Zamarłem bez ruchu, obserwując walkę. Zakotłowało się. Zdawało mi się, że ziemia drży kiedy jeden wpadł w drugiego, przewracając go i pewnie gryząc w co popadnie. Nie wiem, nie widziałem wszystkiego. Było dużo ryku i wrzasku, a zaraz potem ten który dał się przewrócić zaczął uciekać w głąb lasu. Zwycięzca, pewnie większy, zadowolony wracał do swojego babrzyska. Wiatr musiał się zmienić, bo dopiero teraz odyniec podniósł uszy i poruszył się nerwowo, basowym skoleniem dając do zrozumienia że zorientował się że to coś stojące kilka metrów od niego to człowiek.
Żałowałem że nie mam przy sobie miecza, że nie znam wiedźmińskich znaków, że poza grą nie jestem wiedźminem. Miał pewnie ze 180 kilo i zderzenie z dwa razy lżejszym człowiekiem mogło się skończyć tylko w jeden sposób – masakrą. Nóż myśliwski był w tym momencie bezużyteczny, dawał zbyt mały zasięg, a nawet jeśli udało by się jakoś uniknąć szarży tego bydlaka, to nie było pewności czy przy pierwszej próbie uda się przebić tak grubą skórę…
W takich momentach można grać tylko w jeden sposób… pamiętam to z życia, pamiętam to z książki, pamiętam jak dobrze zostało to pokazane w Intro do gry Wiedźmin, które oglądałem setki razy. Emocje. To przez uderzenie w strzygę całym swoim gniewem i nienawiścią Geralt sprawił że poczuła się jak mała dziewczynka na którą ktoś nakrzyczał. Zwierzęta doskonale wyczuwają emocje. W swoim sercu wytworzyłem urojenie, absolutną pewność tego, że zabiję go jeśli tylko będę chciał. Patrzyłem w jego błyszczące się księżycowym blaskiem oczy powtarzając w myślach „Wyk.rwiaj! Wyk.rwiaj! Wyk.rwiaj!!!”. Postąpiłem krok do przodu.
- Wyk.rwiaj. – powiedziałem najgłębszym basem na jaki mnie stać. Dzik odwrócił się i odbiegł truchtem w tę samą stronę co poprzedni… a ja gdy tylko się oddalił puściłem się biegiem na autobus…
Który z resztą nie przyjechał bo nie doczytałem tego co było dopisane druczkiem… ale to już inna historia.
Dziękuję Wam bardzo, za to że stworzyliście jedno z moich marzeń – możliwość bycia wiedźminem, i zrobiliście to w takim stylu, że pasuje mi dosłownie wszystko co do tej gry. Tak naprawdę nie miałem przez te 6 ostatnich lat żadnej innej gry niż te dwie części Wiedźmina, bo uważam że siedzenie przed komputerem to strata czasu. Z grą Wiedźmin jest inaczej – to najprawdziwsza przygoda!
Byliśmy tak zainspirowani grą Wiedźmin, że nawet jak w ostatni dzień przed terminem oddania prac o zamku Hochbergów na Wiedzę O Kulturze sobie o tym przypomnieliśmy, to w ciągu kilku godzin zrobiliśmy filmik inspirowany Wiedźminem. Wiem że ktoś może się oburzy że ten filmik jest przekłamany i obraża wiedźmina, ale zrobiliśmy go w krótkim czasie, a chodziło nam przede wszystkim o dobry ubaw, kiedy nieświadoma nauczycielka puści go na dużym wyświetlaczu z dobrym nagłośnieniem przy całej szkole
/>/>
A dla dociekliwych oto i filmik mający dobrze ponad 5 lat
/>/>
http://szamanus.wrzuta.pl/film/0dVrkmdjsYH/prezentacja2.avi