Ludzie tutaj zaczynają jako przykład zupełnie nieudanych adaptacji powoływać się na takie hity kinowe i serialowe, jak Harry Potter czy Gra o Tron (nielicząc ostatnich sezonów...). Poważnie?
Gdzieś wcześniej w tym wątku ktoś poruszył temat ekranizacji Władcy Pierścieni. Zgadzam się z użytkownikiem, który to pisał: jest to czołowy przykład ekranizacji lepszej od książek. Peter Jackson wyciągnął z książek bądź co bądź BARDZO WAŻNE (przynajmniej według czytelników) dla historii postacie i wydarzenia, a jednak wyszło z tego arcydzieło, które nie tylko dało prozie Tolkiena nowe życie, ale wypromowało też całą literaturę Fantasy i z niszowych historyjek "dla dzieci" uczyniło je częścią popkultury.
Jackson po prostu miał swoją wizję Śródziemia, Tolkien miał swoją. To jest ważne.
Z tego co kojarzę, nawet spadkobiercy Tolkiena uważają, że filmy Władca Pierścieni (nie tylko Hobbit) są niczym w porównaniu do tego, co pisał ich ojciec, bo zupełnie zmieniły klimat dzieła. Bo odszedł Tom Bombadil, odeszło wiele hobbickich pieśni, zniknęło wiele żartów, a gdzieś w tym wszystkim zniknął ten sielski klimat książek (odczuwalny wciąż w filmach właściwie jedynie w Shire, głównie dzięki muzyce genialnego Howarda Shore'a). Książki Tolkiena wręcz biją po oczach tą sielskością, bardzo subtelnym, "dziadkowym" humorem, jak ja to nazywam, i pewną dziecinnością - i to przez znaczną część książki, a nie tylko początek. Wyobraźcie sobie zresztą co by było, gdyby filmy były całkowicie wierne książkom i Frodo opuszczałby Shire w 1/3 filmu! Widz zanudziłby się na śmierć (mimo że w książce nie jest to w ten sposób odczuwalne). Jackson po prostu sprawnie wyekstrachował te niepotrzebne - jego zdaniem - rzeczy i zastąpił sporo dojrzalszym, w pewnych aspektach mroczniejszym klimatem (który w książkach również występuje, ale nie buduje aż takiego napięcia w czytelniku - gdyby co i rusz ktoś śmiałby się z hobbitów, że są grubi, a Aragorn w Bree obrażał Barlimana od grubasów, to filmy straciłyby po prostu swoją powagę. Pewnie, część tego humoru pozostało (głównie w wersji reżyserskiej), ale generalnie filmy są po prostu poważniejsze od książek. I to mocno boli purystów książkowych, bo uważają film za zupełnie odmienny od książek. Tylko czy to czyni film gorszym? Otóż, moim skromnym zdaniem, w tym konkretnym wypadku nawet lepszym.
Przejdźmy więc do wymienionych wcześniej adaptacji Harrego Pottera i Gry o Tron. Czy naprawdę nie da się nic zrozumieć z tych dzieł, bo pewne wątki zostały usunięte lub zmienione w porównaniu z oryginałami literackimi? Nie czytałem ani jednego, ani drugiego, a jednak oglądając ich adaptacje wydaje mi się, że nic nie działo się tam "z dupy". Nawet jeśli dla kogoś, kto czytał książki, usunięcie jakiejś postaci mogłoby spłycić motywacje innego bohatera czy też jego osobowość, to człowiek, który z książką nie miał do czynienia, tego nie wyłapie. Scenarzyści naprawdę nie zawsze są idiotami, wbrew temu co się tu pisze. Zdarzają się tacy, prawda, ale twierdzenie, że skoro zmienili X, to całość jest od razu do wyrzucenia - jest po prostu śmieszne.
Scenarzyści, pomijając oczywiście poszczególne dialogi czy przebieg scen, zmieniają przede wszystkim trzy rzeczy:
1. Wygląd bohaterów - czy komuś przeszkadza, że Boromir w filmach nie ma książkowego, rogatego hełmu? Przecież taki hełm w dużym stopniu wpłynąłby na zupełnie inny odbiór bohatera. No i co z tego, skoro taki odbiór można wykreować też umiejętnym prowadzeniem historii? Analogicznie rzecz ma się z dyskusją na temat Yennefer czy, w mniejszym stopniu, Ciri. Bo wydaje mi się, że z wyglądem Cavilla każdy się raczej oswoił, a co najwyżej kwestią dyskusyjną jest jego gra aktorska.
2. Charakter bohaterów - czy komuś przeszkadza, że w filmach namiestnik Denethor został wykreowany na znacznie bardziej negatywną postać, niż ma to miejsce w książkach? Chyba tylko purystom książkowym, którzy nawet najlepszy film by wyklęli, choćby tylko jedna pojedyncza rzecz nie zgadzała się z oryginałem. Charakter postaci drugo i trzecioplanowych ma mały wpływ na historię. Ostatecznie chodzi przecież o to, jak dane dzieło się czyta/ogląda, a to, mimo uczynienia z Denethora znacznie bardziej negatywnej postaci - w przypadku Władcy Pierścieni - nie zmienia tego na gorsze. W przypadku Wiedźmina od Netflixa natomiast - nie widzę jakichś większych odstępstw w postaciach pierwszoplanowych pod tym względem od książki. Geralt pozostał Geraltem - sarkastyczny (scena z orgią - abstrachując czy scena się podoba czy nie, choć mi akurat tak, bo jest to przecież czysty ukłon do książkowych dialogów i Geraltowego (Pandżejowego) sarkazmu, jak chociażby żartu z wiosłem na plecach... - i scena z Płotką), filozofujący (scena, w której mówi o wyborze między złem a złem czy scena z Triss z poprzedniego trailera) i z powodu stwierdzeń innych ludzi nie czujący się zdolnym do miłości (sceny z Yennefer i rozmowa z Myszoworem pod koniec zwiastuna). Yennefer - uwodząca, wysługująca się mężczyznami, elegancka i wyrachowana a jednocześnie wrażliwa, wewnętrznie skrzywdzona i pragnąca miłości. Ciri - tutaj trailery nie pokazały zbyt wiele, ale z tego co pokazano i mówiono w wywiadach, scenarzyści zachowali jej buntowniczy charakter ("I can't do this without you!"), pewne wyobcowanie i nierozumienie świata czy taką typową męską zadziorność. Z postaci pierwszoplanowych nie zmieniono więc charakteru ani jednej postaci.
3. Tok wydarzeń - Tutaj sprawa ma się już inaczej, bo ma spory wpływ na odbiór serialu. Tutaj trzeba po prostu liczyć na to, że wprowadzone zmiany (które nie zawsze wynikają z powodu złych chęci twórców, a czasem po prostu z potrzeb medium - jak chociażby zmiana wieku dla Ciri, która nie była spowodowana bezpośrednią decyzją showrunnerki, tylko brakiem odpowiednich aktorek w młodym wieku) nie sprawią, że serial będzie się oglądało źle.
Bo nie chodzi o to, by serial był stuprocentowo zgodny z treścią książek, tylko by po prostu był ciekawą rozrywką, dobrym do oglądania serialem. Jeśli ktoś uważa inaczej, to niech czeka na kolejną trylogię Władcy Pierścieni, w którym przywrócą postać Toma Bombadila i zachowają stuprocentową zgodność z oryginałem - wtedy zobaczylibyśmy, że mimo wszystko, zmiany scenarzystów nie zawsze są złe.
Dżizas, czemu nikt nie krytykował gier, że przedstawiają zupełnie inną historię, a śmią się tytułować "Wiedźminem"? Bo w tym wątku widziałem już takie teksty, że jeśli zmienią zbyt dużo w historii, to już nie będzie "Wiedźmin". Otóż nie, bo wtedy gry CDP również nie są "Wiedźminem". Koniec, kropka.