Nie rozumiem, dlaczego wszystkie powyższe komentarze są takie marudne. Gram w Gwinta od dodatku "Pan Lusterko", jestem od wielu sezonów na laderze i absolutnie nie mam wrażenia, że gra staje się gorsza. Wręcz przeciwnie. Pojawiają się nowe archetypy, nowe strategie. Owszem, zdarzają się sezony, gdy jedna frakcja jest wyraźnie silniejsza, ale przecież nikt nikomu nie nakazał grać jedną, najsilniejszą frakcją i jedną, najsilniejszą talią tej frakcji. Zmiany tu zaprezentowane podobają mi się - symbioza, którą lubię grać, będzie mocna, bo Yrden słabsze. Taktyka partyzancka zacznie wspierać talie z wiedźminami i Gezrasem, zamiast wspierać głównie nounity i inne strategie, gdzie przesuwa się karty tylko pod Yrden, a gra się harmonię a nie skaczące elfy. Nilfgard będzie mógł znów wrócić do nowego dowódcy, który został wyparty przez areszt. Ja na laderze gram popularnymi taliami, ale lubię też własne. Na przykład od wielu sezonów z powodzeniem gram korsarzami i dziwię się, dlaczego tak niewielu graczy tym gra. Jestem jedną z nielicznych osób, która gra Cracha, czy nowy scenariusz Skelige i jest fajna zabawa. Ostatnie nowe karty są świetne, najbardziej cieszę się z nowych artefaktów, to bardzo wzbogaca grę. W porównaniu z Gwintem który mnie powitał, gdy zaczynałem, rozgrywka stała się znacznie bardziej wyrafinowana. Już prawie każda frakcja musi znacznie lepiej kontrolować talię i cmentarz, nie jest możliwe granie na zasadzie "rzucam silne karty i już". Tak patrzę, jak niektórzy vlogerzy wymiękają, ale czy to dziwne, że ktoś grający codziennie przez pięć lat w Gwinta mógł się znudzić, mimo, że gra jest coraz lepsza? Może lepiej się zastanowić, czy inne karcianki tak trzymają przy sobie?