Żeby nie było, że się tylko nabijam, to coś skrobnę o własnych wrażeniach.
Jakbym opowiadań nie czytał, to dałbym produkcji słabą tróje. Ale że czytałem, to laga. I to ciężka, dębowa.
Na plus Geralt i Yen.
O Gerwanice nie ma co za dużo mówić. Cavill to dobry aktor, robi co może z naszą kochaną pierdołą, a że czasami i z próżnego Salomon nie naleje, to mu te parę śmiesznych kwestii wybaczam.
Po Yen niczego dobrego się nie spodziewałem, boydawała się stanowczo za młoda, a okazało się, że aktorka ma zęby i raz czy dwa łysnęła książkową Yen. Werbalna przepychanka z Istreddem była pierwsza klasa przez całe czterdzieści sekund tej sceny. Szkoda, że nie miała materiału z którym mogłaby pracować, i to właśnie jej najbardziej mi szkoda w tej kraksie.
Reszta obsady mierna albo źle dobrana. Jaskier woła o pomstę do nieba. Ciri tak nudna jak zawsze, więc może powinienem zaliczyć ją na plus jako wierną adaptacje oryginału literackiego.
Efekty bez większych wtop, poza silvanem. Z Nilfgaardzkiego rynsztunku nie chce mi się już nawet żartować.
Aha, choreografia walki niezła, tylko nie do miecza, bo Gerwant to bardziej nożownik co lubi oponentów we własną martwą strefę wprowadzać. Wybaczam, bo fechtunek mieczem długim to rozrywka nie dla każdego.
To tyle z przystawek, przechodzimy do dań mięsnych.
Dialogi…
Ten tego. No były.
Ja wiem, że Sapkowskiego przetłumaczyć trudno. Specyfika języka, tempo zdań nie to samo, trudno się mówi. Ale dlaczego wycięto z materiału praktycznie wszystkie ciekawsze dialogi, monologi i głosy wewnętrzne? Na czym z przeproszeniem mają się budować postacie, które w orginale żyły i umierały słowem wypowiedzianym, a w serialu albo odstawią ekspozycję albo plotą bez sensu. Co oni z Yarpenem zrobili...
*tu wstawiamy mema z Brando*
No bo jeśli nie postaci, to może chociaż szerszy horyzont narracyjny jakoś się utrzymał.
Ehehehe.
Mniejsze zło jest sprytnie pomyślane. Chronologicznie wczesne, ale podane czytelnikowi później, bo czerpie z ustalonych wcześniej zasad wiedźmińskiego świata. Zasada nie ważne która, możliwe że pierwsza – wiedźmin to czarci pomiot i byle z dala siedziby ludzkie obchodził, a jakby się zbliżył, to pluj a kamienia nie żałuj.
Ale nie w Blaviken, bo w Blaviken Caldemeyn wójtem jest. Caldemeyn z Geraltem piwo wypije. Pieniędzy dla niego nie ma, ale dobrą radę tak. Jak człowieka potraktuje. Córki przed nim nie schowa. Może do serca nie przytuli, ale też nie kopnie. I to jest, psia krew, istotne, bo to jest właśnie personalna stawka Geralta w tej historii. Nie Renfri na jedną noc, nie Stregobor i nie kulawa filozofia życiowa.
Bo kiedy Geralt już wybierze mniejsze zło, zapłaci za to nie krwią Renfri i nie Stregoborową pogardą, tylko Caldemeynowymi słowami – odejdź i nigdy nie wracaj.
Ale w serialu Caldemeyna nie ma, a Geraltowi do piwa i w twarz plują od pierwszej sceny. To i na końcu stawka mniej personalna jest.
I tak jest od góry do dołu, wszędzie tam gdzie opowiadania maltretowane są w imię racji wyższych zwanych powszechnie współczesną widownią. Jak wiadomo, motywy i struktura są dobre do rozprawek licealnych, więc z rozrywki dla dorosłych należy je plewić.
I tu zakończę, gdyż zachciało mi się zajrzeć do Ostatniego Życzenia, w ramach detoksu. Może się jeszcze później popastwię.