Popatrzcie na Wyzimę: Ludzie tam mieli więcej rozumu niż zachodnia Europa podczas Dżumy, trzymali chorych w odosobnieniu, starając się wynajdywać leki i palili trupy, z kolei w Europie od chorych się izolowano (chadzali sobie po ulicach roznosząc chorobę wśród tych, którzy nie zdołali przed nimi uciec), a zwłoki wywalano do rzek i jezior, przez co zaraza roznosiła się w lawinowym tempie. Dlatego Dżuma wygasła po 50 latach, a później wróciła na 400, a Catriona wygasała po roku od wybuchu.
Właściwie to nie do końca wiemy, jaka była przyczyna plagi "czarnej śmierci". Prawdopodobnie- zaczęło się wtedy, gdy za wzrostem populacji nie podążał wzrost produkcji żywności. Miasta stawały się przeludnione, a ich mieszkańcy przewlekle niedożywieni. Na to wszystko nałożyły się zaniedbania dotyczące higieny oraz rozwój kontaktów między odizolowanymi wcześniej populacjami. Wtedy wystarczyła już tylko iskra.
"Czarna śmierć" najprawdopodobniej (bo nie jest to do końca pewne) była dżumą, przenoszoną przez pchły szczurze. Do jej wybuchu potrzebny był tłok i brud- i takie warunki zaistniały pod koniec średniowiecza.
Paradoksalnie, świat średniowieczny miał kilka metod radzenia sobie z epidemią (dobrym dokumentem jest "Dekameron"). Klasycznym sposobem było opuszczenie miasta, ucieczka na wieś, izolacja w klasztorze. Pewien papież spędził kilka tygodni otoczony przez ogniska (epidemii się ustrzegł, bo pchły nie lubią płomieni). Lekarze nosili specjalną odzież ochronną- wprawdzie miała chronić przed miazmatami i zgniłym powietrzem, ale z pchłami też radziła sobie nieźle. Wywalanie trupów gdzie popadnie jest pewną legendą (rzeczywiście zdarzało się to, gdy epidemia przekraczała pewien punkt krytyczny i zdrowych nie wystarczało, by pochować zmarłych). W rzeczywistości zmarłymi zajmowali się wyznaczeni grabarze, a pochówki odbywały się za murami miasta (Kościół Katolicki nie zezwalał na palenie zwłok). Pomysłów na leki bywało również dużo, ale ówczesna medycyna była koszmarnie nieskuteczna i wynajdywane medykamenty zwyczajnie nie działały.
Chrześcijaństwo nakazywało "chorych nawiedzać", co z jednej strony sprzyjało rozpowszechnieniu zarazy, z drugiej zwiększało przeżywalność chorych. Podczas każdej duże epidemii kilkadziesiąt procent ofiar stanowiły osoby, które przeżyłyby przy minimalnej opiece. Są sugestie, że nakaz zajmowania się chorymi spowodował rozprzestrzenienie się chrześcijaństwa, gdy epidemie zaczęły atakować Imperium Romanum (więcej chorych przeżywało, więc bóg chrześcijan był sprawniejszy niż bogowie rzymscy, zatem warto było go czcić).
Z chorobami zakaźnymi zaczęto radzić sobie dopiero w połowie XIX wieku, gdy zaczęto zwracać uwagę na higienę- częste mycie, dostęp do czystej wody, odprowadzenie ścieków itp.
Jak to ma się do świata Wiedźmina?
Otóż wiedza medyczna stała wyżej niż w średniowieczu (głównie za sprawą czarodziejów i kapłanów). Skutecznym lekiem były stosowne zaklęcia (choć wiemy, że w przypadku plagi Catriony- zresztą wzorowanej na dżumie- nie skutkowały). Izolacja chorych i ich rodzin udawała się w Wyzimie (choć też nie do końca, odizolowano Starą Wyzimę, ale już nie Podgrodzie i Wyzimę Klasztorną). Wyższy był też poziom higieny, ale prawdopodobnie społeczeństwo było też bardziej ruchliwe niż średniowieczne. Za to mniejsza była gęstość zaludnienia. Prawdopodobnie było też mniej szczurów (Jaskiej gdzieś w Sadze wspomina, że szczurołapy rozpili się z braku zajęcia, wyparci przez koty, fretki i stosowne amulety).
Co zatrzymało zarazę? Prawdopodobnie higiena. Pchły nie lubią mydła, a spalenie zapchlonej odzieży rozwiązywało problem.
Za to my - Polacy - mieliśmy króla Kazimierza III Wielkiego który zrobił kwarantannę i o zdrowie obraz higienę w Polskim Królestwie zadbał.
Tego w sumie też do końca nie wiadomo. Fakt, że Polska została przez dżumę dotknięta w niewielkim stopniu (dzięki temu ominęły ją też pogromy Żydów, oskarżanych o zatruwanie studni). Znaczenie miała prawdopodobnie niewielka gęstość zaludnienia i wyższy poziom higieny- wizyta w łaźni była popularnym sposobem spędzania wolnego czasu, powszechnie też zapewne kąpano się w rzekach i jeziorach. Polski nie dotknęły również braki żywności, bo wolnych terenów pod uprawę było sporo.